Rozdzial 4 "Those scars on your wrists are the mark of the world"

        Obudziło ją dziwne uczucie. Otworzyła oczy i zobaczyła swojego ojczyma, który stojąc chwiejnie obok jej łóżka zdejmował jej spodnie. Przerażona próbowała uciekać, jednak przytrzymał ją, po czym usiadł na niej i rozerwał jej bluzkę. Zrzuciła go z siebie i znów próbowała uciec. Złapał ją i uderzył w twarz krzycząc najróżniejsze przekleństwa. Przewróciła się, poczuła krew spływającą jej po twarzy, a zaraz potem silny ból w brzuchu kiedy ją kopnął. Próbowała zasłaniajć się rękami, jednak nie było to łatwe. Po kilku kopnięciach, a następnie kilku sinych uderzaniach w twarz chwycił ją za włosy, podniósł do góry i rzucił na ścianę. Uderzyła w nią głową, po czym straciła przytomność.
  Kiedy otworzyła oczy poczuła silny ból. Bolała ją każda część ciała, była naga i leżała na podłodze. Łzy wypełniły jej oczy, a po chwili spływały po jej policzkach. Zanosiła się płaczem nadal leżąc na podłodze i nie mogąc się ruszyć przez paraliżujący ból. Po długim czasie uspokoiła się i spróbowała się podnieść. Kiedy tylko przeniosła ciężar ciała na lewą rękę, chcąc się podeprzeć, natychmiast z powrotem uderzyła o podłogę. Wystraszyła się, że ręka może być złamana, jednak kiedy ją obejrzała nie zauważyła nic szczególnego prócz kilku nowych siniaków. W końcu po długich zmaganiach udało jej się podnieść, powoli ruszyła w kierunku drzwi. Stanęła przed wejściem do pokoju i chwile nasłuchiwała, kiedy nie usłyszała żadnego dźwięku, stwierdziła że ojczym musiał gdzieś pójść. Otworzyła drzwi i powoli, chwiejnym krokiem ruszyła w stronę łazienki. Cały czas trzymała się ściany bojąc się że się przewróci, a wiedziała, że nie będzie w stanie wstać po raz drugi. Kiedy udało jej się dotrzeć do toalety, weszła pod prysznic i włączyła wodę. Po gorącym prysznicu wyszła z łazienki nie chcąc nawet patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Wiedziała, że wygląda teraz żałośnie. Wiedziała, że w takim stanie nie będzie mogła pokazać się nigdzie przez dłuższy czas, ponieważ makijaż tego nie przykryje. Wiedziała także że siedzenie cały czas w domu jest jeszcze gorszym wyjściem. Wróciła do pokoju zamknęła za sobą drzwi i nagle znów wybuchła płaczem osuwając się na podłogę. Siedziała tak płacząc przez chwilę, po czym wstała i podeszła do biurka. Otworzyła szufladę, wyciągnęła z niej małe pudełeczko. Usiadła na podłodze, plecami oparła się o łóżko, a z pudełka wyciągnęła jedną, lśniącą w świetle zachodzącego słońca, żyletkę. Przyłożyła ją do nadgarstka, wzięła głęboki oddech i przeciągnęła ostrze po delikatnej skórze. Poczuła ból, krew zaczęła spływać po jej ręce, a ona robiła kolejne nacięcia. Krew powoli skapywała na podłogę, było jej coraz więcej. Pomyślała, że czerwona ciecz tak pięknie wygląda na jej jasnej skórze. Czuła ból, ale także to cudowne poczucie ulgi. Dawno tego nie robiła. Dawno nie czuła tej ulgi. Brakowało jej tego, nawet bardzo. Tak wiele osób tego nie rozumie. Jak można samemu sobie robić taką krzywdę? Chyba ciężko to zrozumieć kiedy nigdy się tego ni robiła. W gruncie rzeczy to bardzo proste, nie chodzi o ranienie się, czy robienie sobie blizn. Chodzi właśnie o to uczucie ulgi, które pojawia się kiedy przecinasz skórę. Chodzi o ukaranie siebie za to co się dzieje w twoim życiu, nawet jeśli logicznie rzecz biorąc to nie jest twoja wina, za to kim jesteś, jak wyglądasz. Karzesz się za wszystkie złe rzeczy, które wydarzyły się w twoim życiu, za każdy popełniony błąd i czujesz ulgę, bo dałeś upust emocjom, które cie męczyły.
  Kiedy uznała, że nie poczuje się już lepiej wstała, wyrzuciła żyletkę i poszła do łazienki. Przemyła rany wodą i zabandażowała. Opatrzyła też rozwalony łuk brwiowy i kilka mniejszych ran. Wytarła łzy i wróciła do pokoju. Zmyła krew z podłogi i przebrała się. Założyła krótkie spodenki i luźną bluzkę z obrazkiem, który już dawno się sprał.
  Nagle usłyszała hałas na dole. Wrócił jej ojczym, słyszała jak przewraca wszystko na swojej drodze i jak wpada w ściany próbując iść. Wiedziała, że jest kompletnie pijany. Usłyszała, jak wchodzi na górę. Postanowiła zniknąć. Sięgnęła do szafy i wyciągnęła z niej plecak, który zawsze jest zapakowany. Spakowała jeszcze kilka dodatkowych rzeczy. Kroki i przeklinanie zbliżało się coraz bardziej. Założyła plecak po czym otworzyła okno i wyszła przez nie, złapała się parapetu i przeszła kawek w bok. Wyszła z wprawy, parapet wyślizgiwał jej się z rąk. Szybko złapała się rynny i zaczęła powoli schodzić w dół. Bała, się, że rynna nie wytrzyma. Kiedy była już pawie na końcu usłyszała hałas otwieranych drzwi i wiązankę przekleństw. Zeskoczyła i jak najszybciej pobiegła w stronę lasu.
  Kiedy wbiegła już między drzewa zwolniła i poszła w tak dobrze znane sobie miejsce. Po około pół godziny zatrzymała się przed wielkim, rozłożystym drzewem. Weszła po prowizorycznej drabinie na samą górę i znalazła się na drewnianym podeście przed niewielkim domkiem. Weszła do środka, z plecaka wyjęła koc, rozłożyła go na podłodze i usiadła. Rozejrzała się dookoła. Pamięta jak ten domek powstawał. Miała wtedy może 9 lat. Zbudował go jej ojczym. Kiedy był już gotowy, przez jakieś 2 lata często tu bywali. Całą trójką. Później przestali się tu pojawiać, a po pewnym czasie przychodziła tu sama chowając się przed ojczymem. Nikt więcej nie wiedziało tym miejscu, a on na szczęście o nim zapominał. Ściany kiedyś były błękitne, teraz zniszczone, bez koloru. W małych okienkach wisiały niegdyś firanki, teraz były zupełnie puste, wpadało przez nie światło zachodzącego słońca. Było tu kilka jej starych zabawek, teraz już zupełnie niezdatnych do czegokolwiek. Jednak na podłodze w rogu pokoiku leżało coś jeszcze, przyniesione tutaj znacznie później. Był to album. Wzięła go na kolana i zaczęła oglądać. Było tu praktycznie całe życie jej mamy. Często oglądała z nią ten album. Jeszcze częściej oglądała go sama po jej śmierci. Były tu zdjęcia z jej ojcem, z nią samą jako malutkie dziecko, później z jej ojczymem. I cała szczęśliwa rodzinka. Wszyscy się uśmiechają. Nikt nie zdaje sobie sprawy co stanie się z nimi wszystkimi za kilka lat. Łzy znów popłynęły po jej policzkach, jednak szybko udało jej się pozbierać.
  Wypakowała jeszcze kilka rzeczy z plecaka. Latarkę, małą poduszkę, i gruby koc. Słońce już dawno zaszło i zrobiło się ciemno. Dziewczyna zmęczona tym wszystkim co się stało tego dnia położyła się i przykryła kocem. Pozwoliła łzom spływać po policzkach i moczyć poduszkę. Niedługo potem zasnęła.
  Obudziła się z silnym bólem karku. Spanie na deskach nie było zbyt wygodne. Kiedy tylko otworzyła oczy usłyszała jak jej brzuch dopomina się o jedzenie i uświadomiła sobie, że cały wczorajszy dzień nic nie jadła, prócz śniadania u Amy. Wyjęła z plecaka paczkę ciastek i otworzyła opakowanie. Zjadła wszystkie, ale było ich niewiele, jednak powinno wystarczyć dopóki dom nie będzie pusty. Napiła się wody, po czym zeszła na dół. Rozejrzała się dookoła i ruszyła ścieżką w głąb lasu. Nigdy nie widziała tu nikogo innego. Ścieżka była już bardzo stara i najwyraźniej jeszcze bardziej nieużywana, ponieważ już prawie całkiem zarosła. Zaczęła cicho nucić coś pod nosem, aż dotarła na niewielką polanę. Położyła się w wysokiej trawie i patrząc w niebo zaczęła się zastanawiać jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby jej mama żyła. Czy byłoby tak samo? Czy nie zrobiłoby to różnicy? Wątpiła w to. To zaskakujące jak jedno wydarzenie wpływa na całe ludzkie życie. Przeleżała tak dosyć dużo czasu, w końcu stwierdziła że jest już okrutnie głodna, a dom powinien być już pusty. Wróciła tą samą drogą, minęła drzewo, na którym znajdował się domek i wyszła z lasu. Ostrożnie podeszła do domu na wypadek gdyby jej ojczym jednak tam był. Zajrzała przez okna, parter był pusty. Mało prawdopodobne, żeby był na pietrze. Spróbowała otworzyć drzwi. Zamknięte. Dobrze, to znaczy, że go nie ma. Weszła do środka i ruszyła do kuchni. Zrobiła sobie kanapki, zaparzyła herbatę i usiadła do stołu. Po posiłku, poszła się wykąpać, zmieniła ubranie i zabrała ze sobą bluzę. Wyszła z domu, zamknęła drzwi i wróciła do lasu. Było coś w takim życiu, w tym ukrywaniu się, co jej się podobało. Zakradanie się do domu, wykradanie jedzenia, potajemne wizyty w pokoju, z którego znikają kolejne rzeczy. Weszła do domku, z plecaka wyjęła zeszyt i ołówek, po czym zeszła na dół siadła pod drzewem i zaczęła rysować. Uwielbiała takie momenty. Cisza i spokój. Rysowała jeden rysunek za drugim nucąc i robiąc przerwy by porozmyślać nad czymś przez chwilę. Spędziła tak czas aż do zmierzchu. Kiedy słońce zachodziło weszła na sam czubek drzewa i obejrzała zachód, pomyślała, że świat byłby dużo piękniejszy bez ludzi. Następnie rozpaliła ogień siadła obok, przykryta kocem, grzejąc się i patrząc w płomienie. To właśnie przez takie sytuacje, tak dobrze umiała rozpalić ogień. Robiła to już niezliczoną ilość razy. Noc była chłodna, więc poszła po bluzę. Kiedy zaczęła wchodzić na górę, za swoimi plecami usłyszała trzask gałęzi. Ogarnął ją paraliżujący strach. Pierwsze co jej przyszło do głowy, to że ją znalazł. Przeraziła ją myśl, że to może być on. Nie była w stanie się ruszyć. Jednak po chwili kiedy usłyszała pytanie zadane przez tą osobę ulżyło jej, jednak tylko na chwilę, bo po chwili zdała sobie sprawę z tego co to może znaczyć.
   -Angie? Co ty tu robisz? - dała radę odwrócić się w stronę osoby, która zadała jej pytanie, ale nie zdołała na nie odpowiedzieć Spojrzała w kierunku stojącej przed nią postaci. Patrzyły na nią zdziwione brązowe tęczówki, które stały się jeszcze bardziej zdziwione i posmutniały kiedy zatrzymały się na rozwalonym łuku brwiowym.
   -Co Ci się stało? - zapytał chłopak, jednak nadal nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Spuściła głowę.
   -Spałaś tutaj? - nic nie powiedziała. Milczenie to czasami najlepsza odpowiedź. Chłopak podszedł bliżej, a ona wystraszona chciała się cofnąć jednak zaraz za nią znajdowało się drzewo.
   -Masz tu jakieś rzeczy? - delikatnie skinęła głową, prawie niewidocznie.
   -Idź po nie. - dziewczyna odwróciła się i weszła na górę. Nie wiedziała dlaczego go słucha, może po prostu się bała, może nie chciała i nie miała siły się sprzeczać. Nie wiedziała, jednak spakowała wszystkie swoje rzeczy, razem z albumem, do plecaka. I zeszła na dół. Brunet zdążył już zgasić ognisko.
   -Chodź. - Dziewczyna ruszyła za nim, chociaż po pewnym czasie szli obok siebie. W końcu po długiej ciszy Angie odzyskała głos i zapytała:
   -Co tam robiłeś?
   -Lubię spacerować kiedy jest już ciemno. Tą droga szedłem pierwszy raz i nagle zobaczyłem światło ogniska. - Znów zapadła cisza na dłuższą chwilę.
   -Mogę zapytać kto Ci to zrobił? - dziewczyna znów spuściła głowę nie mówiąc nic.
Droga nie była bardzo długa. Brunet otworzył drzwi do swojego domu i pokazał dziewczynie aby weszła. Zdjęła buty weszła do korytarza. Spojrzała na zegarek, który wisiał na ścianie, była 21:40. Nagle z pokoju obok usłyszała wysoki kobiecy głos:
   -Jeff to ty?
   -Tak mamo, już jestem. - po chwili z pomieszczenia wyszła starsza kobieta. Miała jasne włosy, i brązowe oczy, takie jak jej syn. Ubrana była w biały sweterek i długą beżową spódnicę. Zobaczyła dziewczynę i w pierwszej chwili była zdziwiona jednak zaraz miło się uśmiechnęła mówiąc:
   -Witam. Nie mówiłeś, że kogoś przyprowadzisz.
    -To moja koleżanka, spotkałem ją po drodze.
    -Jak ci na imię złotko? - zwróciła się do dziewczyny z uprzejmym uśmiechem.
   -Angie. - wychrypiała rudowłosa i próbowała się uśmiechnąć, jednak nie wyszło jej to zbyt dobrze.
   -Bardzo ładne imię. - powiedziała, po czym zniknęła w drzwiach pokoju równie szybko jak się w nich pojawiła. Chłopak powiedział dziewczynie żeby poszła za nim i skręcił korytarzem w prawo. Otworzył drzwi, przepuścił ją, zaproponował żeby usiadła, po czym wyszedł z pokoju mówiąc że zaraz wróci. Angie usiadła na łóżku i rozejrzała się po pokoju. Pomieszczenie było bardzo duże jak na sypialnie. Podłoga była z ciemnego drewna, tak jak meble, ściany pokryte jasną farbą. Na biurku leżały kasety, zeszyty i różne kartki. Na łóżku leżało trochę ubrań, w rogu pokoju stała szafa, obok akustyczna gitara, Kawałek dalej była perkusja. Wyjęła zeszyt i zaczęła rysować drzewo i ognisko na tle lasu, słyszała rozmowę Jeffa z mamą, ale nie przysłuchiwała się o czym rozmawiają. Jednak domyśliła się, że o niej. Chłopak wrócił z kubkiem gorącej herbaty i postawił ją na szafce nocnej obok dziewczyny.
    -Pomyślałem, że może chciałabyś się trochę rozgrzać, na dworze jest zimno.
   -Dziękuję. - siedzieli w milczeniu przez dłuższy czas. Angie długo przyglądała się gitarze stojącej prawie na przeciwko niej. Zawsze chciała się nauczyć grać.
   -Mógłbyś mi coś zagrać? - zapytała cicho spuszczając głowę. Brunet poszedł po gitarę usiadł z nią na łóżku obok dziewczyny i zaczął grać. Po paru pierwszych piosenkach zaczął tez cicho śpiewać, po kilku następnych Angie śpiewała razem z nim. Po pewnym czasie przestali śpiewać i zaczęli rozmawiać na początku o piosence którą właśnie zaśpiewali. Później na chwile zapadła cisza, a on nie mógł się powstrzymać i zapytał:
    -Kto Ci to zrobił? - dziewczyna posmutniała i spuściła głowę.
   -Twój ojciec? - Angie zalała się się łzami. Chłopak nic nie powiedział, przybliżył się do niej i mocno ją przytulił. Tulił ją tak dopóki nie przestała płakać. Po pewnym czasie zasnęła w jego ramionach. Położył ją do łóżka, przykrył, a sam poszedł spać na kanapie.

Rozdział się podobał? Proszę zostaw swoja opinię w komentarzu. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz