Obudziło ją dziwne
uczucie. Otworzyła oczy i zobaczyła swojego ojczyma, który stojąc
chwiejnie obok jej łóżka zdejmował jej spodnie. Przerażona
próbowała uciekać, jednak przytrzymał ją, po czym usiadł na
niej i rozerwał jej bluzkę. Zrzuciła go z siebie i znów próbowała
uciec. Złapał ją i uderzył w twarz krzycząc najróżniejsze
przekleństwa. Przewróciła się, poczuła krew spływającą jej po
twarzy, a zaraz potem silny ból w brzuchu kiedy ją kopnął.
Próbowała zasłaniajć się rękami, jednak nie było to łatwe. Po
kilku kopnięciach, a następnie kilku sinych uderzaniach w twarz
chwycił ją za włosy, podniósł do góry i rzucił na ścianę.
Uderzyła w nią głową, po czym straciła przytomność.
Kiedy otworzyła oczy
poczuła silny ból. Bolała ją każda część ciała, była naga i
leżała na podłodze. Łzy wypełniły jej oczy, a po chwili
spływały po jej policzkach. Zanosiła się płaczem nadal leżąc
na podłodze i nie mogąc się ruszyć przez paraliżujący ból. Po
długim czasie uspokoiła się i spróbowała się podnieść. Kiedy
tylko przeniosła ciężar ciała na lewą rękę, chcąc się
podeprzeć, natychmiast z powrotem uderzyła o podłogę. Wystraszyła
się, że ręka może być złamana, jednak kiedy ją obejrzała nie
zauważyła nic szczególnego prócz kilku nowych siniaków. W końcu
po długich zmaganiach udało jej się podnieść, powoli ruszyła w
kierunku drzwi. Stanęła przed wejściem do pokoju i chwile
nasłuchiwała, kiedy nie usłyszała żadnego dźwięku, stwierdziła
że ojczym musiał gdzieś pójść. Otworzyła drzwi i powoli,
chwiejnym krokiem ruszyła w stronę łazienki. Cały czas trzymała
się ściany bojąc się że się przewróci, a wiedziała, że nie
będzie w stanie wstać po raz drugi. Kiedy udało jej się dotrzeć
do toalety, weszła pod prysznic i włączyła wodę. Po gorącym
prysznicu wyszła z łazienki nie chcąc nawet patrzeć na swoje
odbicie w lustrze. Wiedziała, że wygląda teraz żałośnie.
Wiedziała, że w takim stanie nie będzie mogła pokazać się
nigdzie przez dłuższy czas, ponieważ makijaż tego nie przykryje.
Wiedziała także że siedzenie cały czas w domu jest jeszcze
gorszym wyjściem. Wróciła do pokoju zamknęła za sobą drzwi i
nagle znów wybuchła płaczem osuwając się na podłogę. Siedziała
tak płacząc przez chwilę, po czym wstała i podeszła do biurka.
Otworzyła szufladę, wyciągnęła z niej małe pudełeczko. Usiadła
na podłodze, plecami oparła się o łóżko, a z pudełka
wyciągnęła jedną, lśniącą w świetle zachodzącego słońca,
żyletkę. Przyłożyła ją do nadgarstka, wzięła głęboki oddech
i przeciągnęła ostrze po delikatnej skórze. Poczuła ból, krew
zaczęła spływać po jej ręce, a ona robiła kolejne nacięcia.
Krew powoli skapywała na podłogę, było jej coraz więcej.
Pomyślała, że czerwona ciecz tak pięknie wygląda na jej jasnej
skórze. Czuła ból, ale także to cudowne poczucie ulgi. Dawno tego
nie robiła. Dawno nie czuła tej ulgi. Brakowało jej tego, nawet
bardzo. Tak wiele osób tego nie rozumie. Jak można samemu sobie
robić taką krzywdę? Chyba ciężko to zrozumieć kiedy nigdy się
tego ni robiła. W gruncie rzeczy to bardzo proste, nie chodzi o
ranienie się, czy robienie sobie blizn. Chodzi właśnie o to
uczucie ulgi, które pojawia się kiedy przecinasz skórę. Chodzi o
ukaranie siebie za to co się dzieje w twoim życiu, nawet jeśli
logicznie rzecz biorąc to nie jest twoja wina, za to kim jesteś,
jak wyglądasz. Karzesz się za wszystkie złe rzeczy, które
wydarzyły się w twoim życiu, za każdy popełniony błąd i
czujesz ulgę, bo dałeś upust emocjom, które cie męczyły.
Kiedy uznała, że nie
poczuje się już lepiej wstała, wyrzuciła żyletkę i poszła do
łazienki. Przemyła rany wodą i zabandażowała. Opatrzyła też
rozwalony łuk brwiowy i kilka mniejszych ran. Wytarła łzy i
wróciła do pokoju. Zmyła krew z podłogi i przebrała się.
Założyła krótkie spodenki i luźną bluzkę z obrazkiem, który
już dawno się sprał.
Nagle usłyszała hałas
na dole. Wrócił jej ojczym, słyszała jak przewraca wszystko na
swojej drodze i jak wpada w ściany próbując iść. Wiedziała, że
jest kompletnie pijany. Usłyszała, jak wchodzi na górę.
Postanowiła zniknąć. Sięgnęła do szafy i wyciągnęła z niej
plecak, który zawsze jest zapakowany. Spakowała jeszcze kilka
dodatkowych rzeczy. Kroki i przeklinanie zbliżało się coraz
bardziej. Założyła plecak po czym otworzyła okno i wyszła przez
nie, złapała się parapetu i przeszła kawek w bok. Wyszła z
wprawy, parapet wyślizgiwał jej się z rąk. Szybko złapała się
rynny i zaczęła powoli schodzić w dół. Bała, się, że rynna
nie wytrzyma. Kiedy była już pawie na końcu usłyszała hałas
otwieranych drzwi i wiązankę przekleństw. Zeskoczyła i jak
najszybciej pobiegła w stronę lasu.
Kiedy wbiegła już
między drzewa zwolniła i poszła w tak dobrze znane sobie miejsce.
Po około pół godziny zatrzymała się przed wielkim, rozłożystym
drzewem. Weszła po prowizorycznej drabinie na samą górę i
znalazła się na drewnianym podeście przed niewielkim domkiem.
Weszła do środka, z plecaka wyjęła koc, rozłożyła go na
podłodze i usiadła. Rozejrzała się dookoła. Pamięta jak ten
domek powstawał. Miała wtedy może 9 lat. Zbudował go jej ojczym.
Kiedy był już gotowy, przez jakieś 2 lata często tu bywali. Całą
trójką. Później przestali się tu pojawiać, a po pewnym czasie
przychodziła tu sama chowając się przed ojczymem. Nikt więcej nie
wiedziało tym miejscu, a on na szczęście o nim zapominał. Ściany
kiedyś były błękitne, teraz zniszczone, bez koloru. W małych
okienkach wisiały niegdyś firanki, teraz były zupełnie puste,
wpadało przez nie światło zachodzącego słońca. Było tu kilka
jej starych zabawek, teraz już zupełnie niezdatnych do
czegokolwiek. Jednak na podłodze w rogu pokoiku leżało coś
jeszcze, przyniesione tutaj znacznie później. Był to album. Wzięła
go na kolana i zaczęła oglądać. Było tu praktycznie całe życie
jej mamy. Często oglądała z nią ten album. Jeszcze częściej
oglądała go sama po jej śmierci. Były tu zdjęcia z jej ojcem, z
nią samą jako malutkie dziecko, później z jej ojczymem. I cała
szczęśliwa rodzinka. Wszyscy się uśmiechają. Nikt nie zdaje
sobie sprawy co stanie się z nimi wszystkimi za kilka lat. Łzy znów
popłynęły po jej policzkach, jednak szybko udało jej się
pozbierać.
Wypakowała jeszcze
kilka rzeczy z plecaka. Latarkę, małą poduszkę, i gruby koc.
Słońce już dawno zaszło i zrobiło się ciemno. Dziewczyna
zmęczona tym wszystkim co się stało tego dnia położyła się i
przykryła kocem. Pozwoliła łzom spływać po policzkach i moczyć
poduszkę. Niedługo potem zasnęła.
Obudziła się z silnym
bólem karku. Spanie na deskach nie było zbyt wygodne. Kiedy tylko
otworzyła oczy usłyszała jak jej brzuch dopomina się o jedzenie i
uświadomiła sobie, że cały wczorajszy dzień nic nie jadła,
prócz śniadania u Amy. Wyjęła z plecaka paczkę ciastek i
otworzyła opakowanie. Zjadła wszystkie, ale było ich niewiele,
jednak powinno wystarczyć dopóki dom nie będzie pusty. Napiła się
wody, po czym zeszła na dół. Rozejrzała się dookoła i ruszyła
ścieżką w głąb lasu. Nigdy nie widziała tu nikogo innego.
Ścieżka była już bardzo stara i najwyraźniej jeszcze bardziej
nieużywana, ponieważ już prawie całkiem zarosła. Zaczęła cicho
nucić coś pod nosem, aż dotarła na niewielką polanę. Położyła
się w wysokiej trawie i patrząc w niebo zaczęła się zastanawiać
jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby jej mama żyła. Czy byłoby
tak samo? Czy nie zrobiłoby to różnicy? Wątpiła w to. To
zaskakujące jak jedno wydarzenie wpływa na całe ludzkie życie.
Przeleżała tak dosyć dużo czasu, w końcu stwierdziła że jest
już okrutnie głodna, a dom powinien być już pusty. Wróciła tą
samą drogą, minęła drzewo, na którym znajdował się domek i
wyszła z lasu. Ostrożnie podeszła do domu na wypadek gdyby jej
ojczym jednak tam był. Zajrzała przez okna, parter był pusty. Mało
prawdopodobne, żeby był na pietrze. Spróbowała otworzyć drzwi.
Zamknięte. Dobrze, to znaczy, że go nie ma. Weszła do środka i
ruszyła do kuchni. Zrobiła sobie kanapki, zaparzyła herbatę i
usiadła do stołu. Po posiłku, poszła się wykąpać, zmieniła
ubranie i zabrała ze sobą bluzę. Wyszła z domu, zamknęła drzwi
i wróciła do lasu. Było coś w takim życiu, w tym ukrywaniu się,
co jej się podobało. Zakradanie się do domu, wykradanie jedzenia,
potajemne wizyty w pokoju, z którego znikają kolejne rzeczy. Weszła
do domku, z plecaka wyjęła zeszyt i ołówek, po czym zeszła na
dół siadła pod drzewem i zaczęła rysować. Uwielbiała takie
momenty. Cisza i spokój. Rysowała jeden rysunek za drugim nucąc i
robiąc przerwy by porozmyślać nad czymś przez chwilę. Spędziła
tak czas aż do zmierzchu. Kiedy słońce zachodziło weszła na sam
czubek drzewa i obejrzała zachód, pomyślała, że świat byłby
dużo piękniejszy bez ludzi. Następnie rozpaliła ogień siadła
obok, przykryta kocem, grzejąc się i patrząc w płomienie. To
właśnie przez takie sytuacje, tak dobrze umiała rozpalić ogień.
Robiła to już niezliczoną ilość razy. Noc była chłodna, więc
poszła po bluzę. Kiedy zaczęła wchodzić na górę, za swoimi
plecami usłyszała trzask gałęzi. Ogarnął ją paraliżujący
strach. Pierwsze co jej przyszło do głowy, to że ją znalazł.
Przeraziła ją myśl, że to może być on. Nie była w stanie się
ruszyć. Jednak po chwili kiedy usłyszała pytanie zadane przez tą
osobę ulżyło jej, jednak tylko na chwilę, bo po chwili zdała
sobie sprawę z tego co to może znaczyć.
-Angie? Co ty tu
robisz? - dała radę odwrócić się w stronę osoby, która zadała
jej pytanie, ale nie zdołała na nie odpowiedzieć Spojrzała w
kierunku stojącej przed nią postaci. Patrzyły na nią zdziwione
brązowe tęczówki, które stały się jeszcze bardziej zdziwione i
posmutniały kiedy zatrzymały się na rozwalonym łuku brwiowym.
-Co Ci się stało? -
zapytał chłopak, jednak nadal nie była w stanie wydobyć z siebie
żadnego dźwięku. Spuściła głowę.
-Spałaś tutaj? - nic
nie powiedziała. Milczenie to czasami najlepsza odpowiedź. Chłopak
podszedł bliżej, a ona wystraszona chciała się cofnąć jednak
zaraz za nią znajdowało się drzewo.
-Masz tu jakieś
rzeczy? - delikatnie skinęła głową, prawie niewidocznie.
-Idź po nie. -
dziewczyna odwróciła się i weszła na górę. Nie wiedziała
dlaczego go słucha, może po prostu się bała, może nie chciała i
nie miała siły się sprzeczać. Nie wiedziała, jednak spakowała
wszystkie swoje rzeczy, razem z albumem, do plecaka. I zeszła na
dół. Brunet zdążył już zgasić ognisko.
-Chodź. - Dziewczyna
ruszyła za nim, chociaż po pewnym czasie szli obok siebie. W końcu
po długiej ciszy Angie odzyskała głos i zapytała:
-Co tam robiłeś?
-Lubię spacerować
kiedy jest już ciemno. Tą droga szedłem pierwszy raz i nagle
zobaczyłem światło ogniska. - Znów zapadła cisza na dłuższą
chwilę.
-Mogę zapytać kto Ci
to zrobił? - dziewczyna znów spuściła głowę nie mówiąc nic.
Droga nie była bardzo
długa. Brunet otworzył drzwi do swojego domu i pokazał dziewczynie
aby weszła. Zdjęła buty weszła do korytarza. Spojrzała na
zegarek, który wisiał na ścianie, była 21:40. Nagle z pokoju obok
usłyszała wysoki kobiecy głos:
-Jeff to ty?
-Tak mamo, już jestem.
- po chwili z pomieszczenia wyszła starsza kobieta. Miała jasne
włosy, i brązowe oczy, takie jak jej syn. Ubrana była w biały
sweterek i długą beżową spódnicę. Zobaczyła dziewczynę i w
pierwszej chwili była zdziwiona jednak zaraz miło się uśmiechnęła
mówiąc:
-Witam. Nie mówiłeś,
że kogoś przyprowadzisz.
-To moja koleżanka,
spotkałem ją po drodze.
-Jak ci na imię
złotko? - zwróciła się do dziewczyny z uprzejmym uśmiechem.
-Angie. - wychrypiała
rudowłosa i próbowała się uśmiechnąć, jednak nie wyszło jej
to zbyt dobrze.
-Bardzo ładne imię. -
powiedziała, po czym zniknęła w drzwiach pokoju równie szybko jak
się w nich pojawiła. Chłopak powiedział dziewczynie żeby poszła
za nim i skręcił korytarzem w prawo. Otworzył drzwi, przepuścił
ją, zaproponował żeby usiadła, po czym wyszedł z pokoju mówiąc
że zaraz wróci. Angie usiadła na łóżku i rozejrzała się po
pokoju. Pomieszczenie było bardzo duże jak na sypialnie. Podłoga
była z ciemnego drewna, tak jak meble, ściany pokryte jasną farbą.
Na biurku leżały kasety, zeszyty i różne kartki. Na łóżku
leżało trochę ubrań, w rogu pokoju stała szafa, obok akustyczna
gitara, Kawałek dalej była perkusja. Wyjęła zeszyt i zaczęła
rysować drzewo i ognisko na tle lasu, słyszała rozmowę Jeffa z
mamą, ale nie przysłuchiwała się o czym rozmawiają. Jednak
domyśliła się, że o niej. Chłopak wrócił z kubkiem gorącej
herbaty i postawił ją na szafce nocnej obok dziewczyny.
-Pomyślałem, że może
chciałabyś się trochę rozgrzać, na dworze jest zimno.
-Dziękuję. -
siedzieli w milczeniu przez dłuższy czas. Angie długo przyglądała
się gitarze stojącej prawie na przeciwko niej. Zawsze chciała się
nauczyć grać.
-Mógłbyś mi coś
zagrać? - zapytała cicho spuszczając głowę. Brunet poszedł po
gitarę usiadł z nią na łóżku obok dziewczyny i zaczął grać.
Po paru pierwszych piosenkach zaczął tez cicho śpiewać, po kilku
następnych Angie śpiewała razem z nim. Po pewnym czasie przestali
śpiewać i zaczęli rozmawiać na początku o piosence którą
właśnie zaśpiewali. Później na chwile zapadła cisza, a on nie
mógł się powstrzymać i zapytał:
-Kto Ci to zrobił? -
dziewczyna posmutniała i spuściła głowę.
-Twój ojciec? - Angie
zalała się się łzami. Chłopak nic nie powiedział, przybliżył
się do niej i mocno ją przytulił. Tulił ją tak dopóki nie
przestała płakać. Po pewnym czasie zasnęła w jego ramionach.
Położył ją do łóżka, przykrył, a sam poszedł spać na
kanapie.
Rozdział się podobał? Proszę zostaw swoja opinię w komentarzu. :)
Rozdział się podobał? Proszę zostaw swoja opinię w komentarzu. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz